Cudak

Po wyzwoleniu ukrywał ją jeszcze rok, na wszelki wypadek. Wśród śmieci leży jej brat, bohater.

Listonosz z Turobina: – Wcześniej to wszystko dla nas mało znaczyło. O tym się nie mówiło, nie myślało, nie rozmawiało. Teraz dopiero dotarło do nas, jak to było ważne, i jesteśmy bardzo dumni. Mamy przecież w rodzinie kogoś, kto ocalił człowieka.

Diabeł robi obiad

Był dziwny, stronił od ludzi, znajomych prawie nie miał, trochę na uboczu, zawsze na dystans. Wszyscy w Turobinie się do tej dziwności Antoniego Teklaka przyzwyczaili i na nikim nie robiła wrażenia.

– Cudak po prostu. Stryj taki już był – mówi Krzysztof Tutka. Jego dziadek i Antoni to bracia. Krzysztof (rocznik ’60) dobrze pamięta stryja. – Porozmawiać z nim nie szło, on w ogóle mało mówił. Z sąsiadem bliskim może normalnie rozmawiał, ale tak z innymi to już nie. Ja pamiętam go głównie, gdy wracał z pola i przyjeżdżał do mojej mamy, która pracowała w kiosku, lemoniady czy piwa się napić. Siadał tak charakterystycznie, na jednej nodze.

Dzieci nie miał, żony też. Prowadził mały zakład, naprawiał buty, fachowiec dobry, nikt o jego robocie złego słowa nigdy by nie powiedział, no i jeszcze kawałek pola. To był jego cały świat. Ludzi Antoni Teklak nie potrzebował i też jakby nie za bardzo ich lubił. Odludek. Nie podobało mu się, gdy ktoś za bardzo interesował się jego sprawami.

Krążyły o nim różne historie, jeszcze z dawnych lat.

– Kiedyś sąsiad w polu mu pomagał, wracają po robocie do domu stryja, otwierają drzwi, a tu obiad gotowy na stole. Sąsiad zdziwiony: „Antoni, a to skąd? Przecież ty sam”, a stryj tylko: „Diabeł mi ugotował”. To było zaraz po wojnie, zdaje się. I za dziećmi nie przepadał. Bo wiadomo, jakie są: tu zajrzą, tam zajrzą, wejdą wszędzie, zobaczą wszystko. Opowiadali, jak kiedyś dzieciaki sąsiadów wystraszył. Przychodziły do niego, jak to dzieci. „Poczekajcie, coś wam pokażę” – powiedział im. A potem wybiegł w masce gazowej na głowie i z jakimś łańcuchem w ręku, krzyczał coś i nim wymachiwał. Dzieciarnia przerażona w nogi i już tam do niego nikt nie zaglądał. To jeszcze we wojnę było. I taki zdziwaczały pozostał do śmierci. Umarł w ’78 roku.

Czterdzieści lat później rodzina Antoniego Teklaka zrozumiała wszystko.

– I przestaliśmy się dziwić, że on takim cudakiem się zrobił.

Rys. Barbara Niewiadomska

Znali się sprzed wojny 

Telefon zadzwonił wieczorem. Odebrał Krzysztof. – Czy to rodzina Antoniego Teklaka? – zapytał głos w słuchawce. Krzysztof potwierdził. Są jedynymi krewnymi, jacy zostali w Turobinie.

Głos wyjaśnił, że Antoni Teklak w czasie wojny ocalił żydowską dziewczynę, potem wyjechała do Izraela. Teraz jej dzieci i wnuki chcą poznać rodzinę tego, który ją uratował.

– No zaskoczenie ogromne – opowiada Anna, żona Krzysztofa. – Myśmy o tym praktycznie nic nie wiedzieli.

__________


Reportaż ukazał się w „Dużym Formacie” 11 października 2021 r.

Cały tekst na Wyborcza.pl