Niebieska karta, czerwony sznur

O przemocy wiedziała cała wieś, opieka społeczna – jedenaście wizyt i policja – pięć interwencji. Ale, jak zeznał sąsiad, pani z opieki zasugerowała, że Niebieska Karta to wstyd dla rodziny, więc może by Krystyna wycofała.

Były wszędzie: na ręce, na łydce, na udach, na kolanach. Wystarczyło tylko dotknąć, nawet niezbyt mocno, i już. Taka właściwość. Siniak, gdy krowa machnie ogonem; kolejny, kiedy człowiek otrze się o framugę, wychodząc z pokoju; następny, gdy niechcący uderzy, niosąc bańkę z mlekiem, albo przyklęknie na chwilę. I tak cały czas. A kiedy ktoś zapyta, wciąż trzeba tłumaczyć. Więc gdy sąsiedzi pytali, Krystyna wyjaśniała – ma wrażliwe ciało. Na przykład wtedy, gdy tydzień przed świętami zaszła do sąsiadki pożyczyć maść na te siniaki. Tłumaczyła, że Rysiek, mąż, przewrócił się koło altanki, pomagała mu wstać. Stąd strupy na łokciach, siniaki na nogach. Pytała sąsiadkę, czy ta maść na pewno skuteczna. I czy na święta te jej siniaki będzie widać.

Więc przez lata siniaki Krystyny oglądała cała wieś. Jedne schodziły, pojawiały się kolejne. Siniaki na szyi, na plecach, podbite oko.

Ilustracja Piotr Chatkowski

Sądzili, że jednak wytrzyma, powinna

Wychowała czworo dzieci, dwie córki, dwóch synów. Na gospodarce z ojcem i matką został najmłodszy Mariusz. Mieszkali razem w niewielkim, zadbanym domu o beżowych ścianach. Mieli trzydzieści krów mlecznych, piętnaście młodzieży, trochę pola. Ani biedni, ani bogaci, przeciętni. Pracy było sporo, choćby podpiąć krowy pod dojarkę, potem przenieść te kilkaset metrów mleka.

Wiele razy mówiła ludziom, że ma dość i coś sobie zrobi, ale kto by tam w to wierzył? Gadanie takie tylko. Kiedyś, jak rzuciła, że idzie się wieszać, mąż z synem znaleźli ją w lesie, przyprowadzili do domu. Innym razem, to było za oborą, Mariusz sam zabrał jej sznur.

Kolejny przypadek: Ryszard zadzwonił do sąsiadki, żeby przyszła, bo nie daje rady z żoną. Krystyna leżała pod kołdrą, miała pocięte nadgarstki, obok był nóż. Z drugą sąsiadką opatrzyły Krystynę. Karetki nikt nie wzywał, cięcia nie były głębokie. Zresztą Krystyna za bardzo nie chciała pomocy, była wypita, krzyczała głośno, klęła. Wstała z łóżka, wyszła z domu, sąsiadki za nią. Co ona tam niesie? – przyjrzały się. – Sznur? Zabrały, Krystyna poszła spać i po sprawie. Sąsiadki wróciły do siebie, bo każdy ma przecież swoje życie.

A nawet miesiąc przed tymi świętami – przy metalowych, zewnętrznych schodach, które prowadzą na poddasze – sznur zabrało Krystynie dwóch sąsiadów, w tym jeden, co prawie codziennie przychodził pomagać przy krowach.

Więc ludzie sądzili, że jednak wytrzyma, powinna. To, co się stało, mocno ich zaskoczyło. – Wszyscy dostali szoku, że odeszła. Po prostu nie wierzyliśmy – mówi sąsiadka.

Mogło być po 14. Zauważył ją sąsiad, ten, co mieszka najbliżej. Była przy metalowych schodach, na linie, czerwonej, od krów, tej, co zwykle. – Krysia wisi! – krzyknął.

Był kwiecień 2019 roku, Wielki Piątek.

__________

Reportaż ukazał się w „Dużym Formacie” 15 marca 2021 r.

Cały tekst na Wyborcza.pl